Archiwum 11 czerwca 2015


cze 11 2015 Traktowani jak śmiecie...
Komentarze: 0

 Traktowani jak śmiecie...

 

 Bezdomni są jak powietrze. Często unikani, obchodzeni przez ludzi szerokim łukiem. Najczęściej o szczerej pomocy mogą tylko pomarzyć. Jedni z wyboru, inni z przymusu. Nie często zastanawiamy się jak im pomóc, chcemy jedynie, aby zniknęli, bo są dla nas czymś w rodzaju „niechcianych śmieci wyrzuconych na ulicy”. Problem bezdomności jest niezwykle skomplikowany, a obraz człowieka bezdomnego opiera się na schemacie: brudny, pijany i śmierdzący. Trzeba jednak wykroczyć poza pewne stereotypy i przyjrzeć się temu problemowi z bliska.

 

  Ich dom to śmietniki, meliny, stare i opuszczone chałupy, a najczęściej ławki w parkach.  Większość mieszkańców Tarnowa słyszało o bezdomnych, którzy żyją na miejscowym rynku. Jedni z wyboru, inni sponiewierani przez los. Niewidzialni, jakby przezroczyści. Są jednak wolontariusze, którzy kilka razy w tygodniu z  własnej woli gotują posiłki i przywożą na rynek, aby każdy mógł najeść się do syta.

Grupa bezdomnych mężczyzn mieszka na tarnowskim rynku już od kilku lat. Nieopodal od miejscowej galerii znajduje się ogromny, stary, opuszczony budynek, który jest ich domem. Nie jest to jednak jedyne miejsce, w którym możemy spotkać bezdomnych.

 

 

Godzina 13. Rynek

 Jest piątek. Grupa wolontariuszy podaje ciepłe posiłki przeznaczone dla ludzi bezdomnych, mieszkających w okolicy.

 Przed jadłodajnią ustawia się tłum wyczerpanych i głodnych ludzi.

- Co dają dziś na obiad? Bułki z pasztetem będą na wynos?

- Podobno pomidorowa z ryżem.

- A drugie danie będzie? Wiecie?

- Ej Wy tam, przesuńcie się, jedzenie podają.

Dwie dziewczyny i pięciu chłopaków z tarnowskiego Koła Caritas ubrani w białe fartuchy, podają ciepłą zupę i bułki. Drugiego dania dziś nie ma. Przygotowane jest ok. 50 porcji. Wolontariusze nie tylko na rynku wydają obiad. Podobnie jest także w innych dzielnicach Tarnowa. Niektórzy z bezdomnych wstydzą sie wyjść na ulicę po posiłek, dlatego dziewczęta i chłopcy jeżdżą po mieście, rozwożąc posiłki do „zastępczych domów”. W miejscu gdzie na co dzień przebywają nie ma żadnych garnków, ani kuchenek.

Wraz z wolontariuszami jadę do jednego z przytułków, który znajduje się na działkach. Droga jest kręta, z licznymi wybojami, co utrudnia nam przedostanie się na miejsce z garnkiem pełnym zupy. Dajemy radę. Zza zakrętu wychodzi mężczyzna ubrany w ciemną koszulę, sięgającą prawie do kostek oraz podarte i brudne rękawice. W ręku trzyma worek, prawdopodobnie na bułki. Wysiadamy z samochodu. Wolontariusze pytają mężczyznę:

- Długo pan na nas czeka? Trochę się spóźniliśmy, proszę nam wybaczyć.

- Nic nie szkodzi, tylko jakieś 5 min. Przyzwyczaiłem się do tego.

- Na dziś przygotowaliśmy pomidorową, może podejdziemy do państwa schronienia? – proponuje jedna z wolontariuszek.

- Nie, nie. Koledzy nie będą zadowoleni. Sama pani wie, że nie lubią niespodziewanych odwiedzin.

Mimo protestu mężczyzny postanawiam wejść do środka starej chałupy. W ganku po prawej stronie leży pies, który wydaje się być obojętny moją osobą. Otwieram drzwi do głównego pomieszczenia. W środku znajdują się dwa łóżka, niewielki stolik, kilka krzeseł, lodówka oraz telewizor. Kilku mężczyzn siedzi na podłodze, na kocach,  inni śpią.

- Dzień dobry. Ja tu słyszałam, że panowie nie chcą skorzystać z darmowego obiadu, który gotują wolontariusze specjalnie dla Was.

Bezdomny: - Do widzenia, z panią rozmawiać nie będę.

- Proszę o chwilę rozmowy. Tylko 5 minut.

Mężczyzna wstaje z podłogi i siada na krześle. – Słucham.

- Dajecie sobie radę czy może załatwić wam miejsce w schronisku?

- Nie, nie, dajemy. Jedzenia nie potrzebujemy bo chodzimy na śmietniki, a tam dużo odpadów jest, szczególnie pod sklepami. Banany mamy i pomarańcze co już są przeterminowane i wyrzucają, ale my jemy, bo dobre. Woda też jest. Nic nam nie trzeba. Tyle lat dajemy sobie rade bez niczyjej pomocy, to co pani sobie nami głowę zawraca. Dziękujemy za troskę.

Kilku  mężczyzn dorabia sobie drobnymi pracami w mieście, oczyszczają ulice i chodniki. Nie chcą iść do schroniska, bo zarobione pieniądze wystarczają im na jedzenie i papierosy. Takie życie im odpowiada? A może nie chcą niczyjej łaski? Tak, to chyba ten drugi powód.

 

Godzina 17, ulica Cytadela

Wchodzimy przez dziurę w płocie, która jest jedynym wejściem do bunkra. Nie ma bramy. Przed nim, pod ławką leży nieżywy kot. Na sznurze wisi koszula i kamizelka. Dookoła cisza. Wchodzimy do środka. Wydaje się, jakby właściciela nie było. A podobno rok temu zarzekał się, że spędzi tu co najmniej trzy lata. Jednak z najciemniejszej strony bunkra dobiega szmer. Spod kołdry wyłania się twarz mężczyzny.

- Ja teraz śpię, nie potrzebuję żadnej pomocy i nie chce z nikim rozmawiać – dobiega złowrogi głos bezdomnego. – Jak będę chciał to sam się zwrócę do was o pomoc. Tyle lat sobie sam radziłem, teraz też  sobie poradzę. Nie chcę litości. I się stąd nie ruszę. Jak umrę, to tylko tu, na tej kanciapie.

- Nawet ciepłej zupy pan nie chce? – pytam.

- Ciepłej? – mężczyzna jest wyraźnie zaskoczony.

- Nie widzieliśmy pana ani raz w kolejce do darmowej jadłodajni, więc postanowiliśmy ją panu przynieść.

Magda, wolontariuszka, udaje się do samochodu, którym przyjechaliśmy, a po chwili przychodzi z garnkiem pełnym zupy. Stawia ją na stole: - Proszę zjeść póki ciepła.

- Mamy do pana kilka pytań.

Bezdomny ze złością: - Już mówiłem, że nie chcę z nikim gadać.

- Czy w bunkrze przebywa pan sam?

- Przychodzą do mnie tacy, i się tu pije. – rzuca na odczepnego.

Kolejne pytania na temat rodziny coraz bardziej denerwują bezdomnego. Jednak nie dajemy za wygraną. Mężczyzna ulega i zaczyna mówić: - Miałem rodzinę, juz nie mam. Oni nie chcą mnie widzieć, znać. Mieszkają w Bydgoszczy. Ojciec wyrzucił mnie z domu, a matka odeszła jak miałem 5 lat. Żyje teraz z innym. To wszystko co mam do powiedzenia. Dziękuję za zupę. Do widzenia.

Godzina 18, ul. Leśna

Podczas powrotu do domu zauważam, jak około 45-letnia kobieta wchodzi do środka leśnego szałasu, który wygląda jakby miał się zaraz zawalić. Do tej pory nikt nie wiedział, że jest to siedlisko zamieszkane. Kobieta mieszka tam już 4 lata.

- Nie wyniosę się stąd. Nie zawieziecie mnie siłą do schroniska. Mam rentę i dawałam sobie rade w jeszcze gorszych czasach.

Opowiada jak radzi sobie z głodem oraz pragnieniem. Nie pije alkoholu, nie pali. Została bezdomna z własnego wyboru. Trzy lata temu szukała jej rodzina. Nie chciała się z nią skontaktować, wybrała samotność. To jej prawo.

 

Problem bezdomności spotyka się praktycznie w każdym mieście naszego kraju. Dlaczego zjawisko to jest aż tak obszerne? Istotny jest fakt, że gdy bezdomni tracą swoje domy i swoich bliskich, wstydzą się swojej obecnej sytuacji, próbują uciec, schować się, aby nikt ich nie widział, nie wiedział że to oni, nie wytykał palcami. Sytuacja, w której początkowo się  znajdują wydaje się bez wyjścia. Wiedzą, że ludzie ich nie chcą, nie akceptują. Następuje więc poczucie wycofania społecznego, apatii...a w konsekwencji przyzwyczajenie do życia w samotności i niechęć do zmiany.

paulinadubiel : :